Jak pobiegłem SUB 3.00 w maratonie z perspektywy totalnego amatora.
Wielu z Nas zastanawia się czy jest w stanie, albo jak trenować aby pobiec SUB 3 w maratonie. Nie ma jednej recepty i jednej prawdy na ten temat ale jest coś uniwersalnego, dla mnie – systematyczność. Dodatkowym walorem i z perspektywy czasu niesamowitą wartością dodaną w mojej opinii jest grupa, tak grupa treningowa, podobnych frików i miłośników tej aktywności. Jest również kilka innych czynników mniej lub bardziej ważnych jak predyspozycje, jakość treningów, kilometraż, wiek itd. można by wymieniać co jest pewnym bełkotem w tle, dla mnie wśród tych innych czynników na czoło wychodzi doświadczenie biegowe. Pewnie słyszeliście o bohaterach, którzy nic nie biegają, wstają z kanapy robią kilkanaście treningów i łamią trójkę w maratonie, czy inną barierę i zostają bohaterami tiktoka i jakże popularnych rolek typu 3 rady, 5 rad jak przebiec/zrobić to czy tamto – rozumiem istotę reklamy ale nie robienie wody z mózgu. Żeby nie było, są autentyczne przypadki ludzi, którym to czy tamto przychodzi łatwo i brawo, tylko to są WYJĄTKI. Reszcie zostaje w mojej opinii systematyczność…. i zdobywanie doświadczenia a wraz z nim często coraz szybsze bieganie na różnych dystansach i stawianie sobie wyzwań. WYZWANIA, lubimy je prawda? Lubimy też rywalizację, tą zdrową, ona daje kopa, w bieganiu częściej mocno w dupę, częściej jest się na tarczy niż wraca z biegu z nią i tą chwilą, której każdy pragnie, nie boję się tego nazwać chwilą osobistej chwały i sukcesu jaki by on nie był, SAMOREALIZACJI. Jeden wtręt, zatrudnienie trenera może przynieść szybsze efekty niż próbowanie wszystkich błędów i wyciąganie z nich wniosków, czasem też błędnych, samemu. Wtedy etap nabywania doświadczenia może pewnie taki amator sobie skrócić. Ja takowego nigdy nie miałem, przeczytałem jedynie parę książek i artykułów i tak sobie sam dłubię i gdybam jak biegać bo to po prostu lubię, te rozkminy. A więc parametry wejściowe przed rozpoczęciem treningu pod atak SUB 3.00. Lat 45. Zacząłem biegać w 2016 r., bardzo powoli zdobywając szlify, natomiast trenowaniem moje bieganie z jakąś tam myślą można nazwać tak od 4 lat mniej więcej. PB – 5km 18.24, 10 km 37.26, HM 1.24.47, M 3.06.40. Dlaczego o tym piszę, ano dlatego, że te wyniki wskazują, iż cel był jak najbardziej możliwy do zrealizowania. Oczywiście można próbować z dużym zresztą powodzeniem przy nieco gorszych parametrach wejściowych, nic nie stoi absolutnie na przeszkodzie, natomiast osiągnięcie czasów na krótszych dystansach w tych okolicach mocno uprawdopodabnia możliwość osiągnięcia celu. Bieganie jest po prostu mocno wymierne, wręcz często dość matematyczne bo są np. wyliczenia ile sekund na kilometr zabierze tobie np. wzrost temperatury itd. itd. TRENING do maratonu. Zainspirowałem się książką, mianowicie maraton metodą Hansonów i przerobiłem nieco ich plan pod siebie. Minimalnie szybsze akcenty, dodanie nieco podbiegów w drugiej fazie, no niuanse pasujące mnie, największą zmianą było dodanie 30stek. Jako, że swój wiek już mam, systematycznie dbałem o ogólnorozwojówkę, którą odpuściłem dopiero 3 tygodnie przed maratonem. I to tyle……. ale na pewno? Nie, w całym treningu uczestniczyło również trzech innych wojowników. Tomek zwany Kopytkiem, Bart czasem zwany szczupłym, czasem grubym (dlatego, że ma mięśnie, nie to co my) i Miłosz zwany Majlem, miłośnik hiszpańskiego języka i tanecznego kroku w biegu. Cały projekt nazwaliśmy zgrabnie HEROS maraton, a co, a pewnie że tak. Przez 16 tygodni naprawdę ciężko pracowaliśmy na cel, nic się nie udało, tylko się wypracowało. Tutaj muszę jednoznacznie stwierdzić, że bieganie treningów w grupie daje pozytywnego kopa, daje wsparcie i motywację, bez grupy ten trening byłby mega ciężki do zrobienia, bo biegaliśmy w nocy, w deszczu, w śniegu w mocnym wietrze - po prostu w zimie i ciężkich warunkach. Zresztą znacie to. Mogę szczerze napisać, że plan wykonaliśmy w granicach 95%, co oceniam jako bardzo wysoko. Na start początkowo wybraliśmy Gniezno ale po fakapie organizatora zmieniliśmy na maraton na mistrzostwach europy masters w Toruniu. Któż to wie czy to dobrze czy to źle. Wystartowaliśmy 23 marca o 10.00. Drżeliśmy o pogodę, lecz ona po fakcie, stwierdzam nie była najgorsza, może tak to nazwę, nie wpływająca istotnie na wynik. 6,7 stopni, lekki wiatr, w części mocny (ok 3 kilometrów na trasie mocno go było naprawdę czuć). Trasa z dobrym profilem na końcu biegu, płasko i ciut w dół, po drodze na ok 10tym i 30 kmie dwa bardzo wymagające ok 450 metrowe podbiegi, większe niż na wiadukty drogowe, kilka falowań trasy ale nieistotnych i jeszcze dwa mniejsze podbiegi, zaraz po bardzo mocnych stromych zbiegach (po prostu ten mocny podbieg 450metrowy trzeba było później wytracić po około 3 kmach na dystansie ok 150 metrów, no ścianka w dół, i znów był delikatniejszy podbieg około 200metrowy). Podczas biegu realizowaliśmy żelazną strategię jak najrówniejszego tempa i przebiegnięcia pierwszych 20 km najmniejszym możliwym kosztem. Uważam, iż to się udało. 3 dziesiątka to lekkie siłowanie się z wiatrem, podczas której Majlo zaczął słabnąć (po prostu taki jest maraton, możesz zrobić dobry trening, zrobić wszystko co potrafisz a i tak wrócić na tarczy, nieprzewidywalny dystans jak się biegnie na submaksymalne możliwości organizmu w danym czasie). Dobiegł z nami do podbiegu na 30 kmie i tam klasycznie odpadł od naszej grupy, czwórki przestały pracować. Zostało nas trzech, muszę dodać, że w zasadzie sami sobie dyktowaliśmy tempo bo bieg był bez pesjów, i w znakomitej części dystansu cały czas prowadziliśmy sobie bieg na czele stawki (naszej grupy, która początkowo była liczna a później wiadomo coraz to mniej i mniej, aż dobiegasz do mety sam albo po dwóch trzech maks), przez pierwsze 25 km dobrze współpracując i zmieniając się co jakiś czas na prowadzeniu. Na 33 km około był ten zbieg i podbieg, na nim zagotował się Kopytko, zmiana kompletna rytmu wywołała u niego ciężką kolkę, aż musiał przystanąć. Zostaliśmy z Bartem, który mówił co jakiś czas, tylko spokojnie, a ja na to przepraszam, bo nie pilnowałem w ogóle pojedynczych kmów, odchaczałem tylko piątki według znaczników, nic więcej. Teraz mogę powiedzieć, to nie był dzień Miłosza i Tomka oni wiedzą dlaczego (infekcje na finiszu przygotowań itp. proza amatora) ale to był mój i Barta dzień. Ostatnia dycha najmocniejsza z wszystkich co oznacza 2,3 sekundy na kmie, no niosło po prostu. Żadnej ściany, żadnego kryzysu energetycznego, nic, luźno. Bart ostrożnie tylko i dobrze powtarzał, spokojnie, bo trzeba mieć respekt do maratonu aby nie dostać zacisku np. na 40 kmie co też się często zdarza ale ja wiedziałem już na 37, że to zrobimy. Wynik dla Nas nadzwyczajny 2.58.59 z uśmiechem na ustach na mecie, dzięki osiągnięciu celu, bo endorfiny i łzy wybuchły, nawet nie czuliśmy zmęczenia. Świadkami tego byli nasi najbliżsi i przyjaciele – dodatkowy bonus. On line też nam mnóstwo ludzi kibicowało, bardzo Nas to bardzo cieszy, wspierajmy się wzajemnie. W treningu biegania nie ma magii, liczy się systematyczność, na koniec mogę dodać jeszcze i ludzie z którymi to robisz i dzięki którym to robisz. Puenta? Można rzec, dobrze wykonana nikomu niepotrzebna robota! Bawimy się dalej.